Jerzy Sadecki:Dziecko w grze

Artykuł JERZEGO SADECKIEGO (www.rzeczypospolista.pl) na temat uprowadzenia przez ojca dziewczynki (Krysi) z Kanady do Polski budzi nie tylko oburzenie, ale i uczucie kompletnej bezradności w tym co się dzieje w kraju rzekomo cywilizowanym. Tylko załamywać ręce po tym co się czyta w tym artykule “na zamówienie”.

Praca, media, które często stawiają siebie jako “sumienie narodowe” w nieomalże każdej sprawie, wydają się ukazywać kompletną ignorancję. Być może jednak to nie ignorancja, lecz bardzo źle zrozumiany nacjonalizm, “duma” narodowa?

Przeczytaj i oceń:

JERZY SADECKI (www.rzeczypospolista.pl)

Dla jednych Andrzej B. jest porywaczem swej córki, który zmarnował jej życie, ukrywając przez osiem lat przed matką i sądami. Dla drugich to kochający ojciec, który poświęcił życie i zawodową karierę dla dziecka. Między tymi dwoma opiniami mieści się bezduszność i formalizm wymiaru sprawiedliwości.

 

– Diabeł mnie chyba podkusił, żeby przyjechać z gór do Warszawy. W końcu nas dopadli – Andrzej B. nie może sobie wybaczyć nieostrożności. Policjanci wpadli do mieszkania 80-letnich rodziców Andrzeja B. 10 czerwca rano. Zabrali go do aresztu, a następnego dnia zawieźli do prokuratury w Bydgoszczy, na przesłuchanie w zupełnie innej sprawie.

 

– To był tylko wybieg, aby mnie odizolować od Krysi – mówi Andrzej B. Jego córka, 15-letnia Krysia, trafiła do Pogotowia Opiekuńczego. Następnego dnia z Kanady przyleciała jej matka, Marzena B., aby odebrać córkę, której nie widziała od ośmiu lat. Spotkały się 11 czerwca w Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy. Z relacji kuratora zawodowego Krystyny Sznajder: “Na każde łagodne zdanie ze strony matki Krysia (…) wykrzykiwała swoje żale. W pewnym momencie Krystyna złapała wazon i rzuciła nim z całej siły w matkę. Wazon uderzył w ścianę obok głowy matki. Następnie Krystyna B. rzuciła się do zamkniętego okna, otwarła je i wyskoczyła. Jako pierwsza dobiegłam do okna i złapałam Krysię za nogę, podczas gdy była już na zewnątrz. Funkcjonariusz policji dobiegł drugi i wyciągnął Krysię do pokoju”.

 

– Bałam się, chciałam coś zrobić, żeby mnie nie zabrała do Kanady, żeby mnie nie oddali – opowiadała Krysia w rozmowie z rzecznikiem praw dziecka kilka dni po dramatycznym zdarzeniu w sądzie. – Wiedziałam, że to drugie piętro. Pomyślałam, że albo się zabiję, albo tylko się potłukę. Wtedy odstąpią. Bałam się, że z zemsty sprzeda mnie do domu publicznego. Nie rozumiem, po co jej jestem potrzebna, przecież nigdy mnie nie chciała.

 

Po gwałtownej reakcji córki, Marzena B. napisała oświadczenie, że wycofuje wniosek o przymusowe wydanie jej dziecka. Wkrótce jednak zmieniła zdanie i napisała z Kanady, że nie rezygnuje z odebrania Krysi.

 

On wraca, ona nie

 

W 1985 roku Andrzej B., fizyk, dostał kontrakt w Kanadzie, gdzie miał robić badania i napisać doktorat. Wyjechał z żoną. W 1988 roku urodziła im się Krysia. Po kilku latach między małżonkami doszło do konfliktu. Marzena wyprowadziła się z córką do mieszkania socjalnego. Sąd w Toronto w lipcu 1993 roku przyznał jej opiekę i kontrolę nad małoletnią Krysią. Ojciec miał tylko prawo do nadzorowanych widzeń z córką. – Gdy skończył mi się kontrakt, chciałem wrócić do Polski i w kraju obronić doktorat – tłumaczy Andrzej B. Mówi, że Marzena nie chciała wracać.

 

W maju 1995 sąd kanadyjski orzekł o rozwodzie. Marzena dowodziła, że Andrzej nie interesuje się dzieckiem, nie łoży na utrzymanie Krysi. – W tym czasie krążyłem między Polską i Kanadą, szukałem córki, którą żona i jej rodzina ukrywali przede mną. Dowiedziałem się wreszcie, że 13 września 1995 Krysia pod opieką stryja Marzeny ma wylecieć z Okęcia do Kanady – opowiada Andrzej B. Ujrzawszy na lotnisku niewidzianego od półtora roku ojca, Krysia – według jego relacji – wyrwała się kuzynowi. – Rzuciła mi się na szyję błagając, żebym ją zabrał – mówi Andrzej B. Zatrzymał taksówkę i odjechał z córką.

 

W ukryciu

 

Zdarzenie na Okęciu matka Krysi, władze kanadyjskie i polski sąd rodzinny nazwały porwaniem dziecka. – Z punktu widzenia polskiego prawa miałem ciągle władzę rodzicielską. A kanadyjski rozwód bez orzekania o władzy rodzicielskiej nad Krysią, polski sąd uznał dopiero w 1997 roku – mówi Andrzej B. Przedstawia zaświadczenia, że siedmioletnia Krysia była zaniedbana: miała 5 kg niedowagi, pasożyty w przewodzie pokarmowym, nieleczone wady ortopedyczne wymagające operacji.

Już 13 grudnia 1995 Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy nakazał Andrzejowi B. natychmiastowe wydanie Krysi matce. – Nie podporządkowałem się – przyznaje. Przez kolejne lata toczył walkę o utrzymanie córki. Ścigany przez komornika, któremu zlecono odebranie mu córki, a potem listem gończym przez policję, nie mógł nigdzie oficjalnie pracować. – Utrzymywałem siebie i dziecko z pomocy rodziny, z korepetycji, dorywczych tłumaczeń i innych prac – opowiada.

 

Dwa razy wpadł w ręce policji. W 1999 roku zatrzymany był na kilka godzin, a w 2002 po odsiedzeniu 12 dni w Białołęce zwolniony za kaucją. – Trzeba było uważać na Warszawę. W innych miejscach czuliśmy się dość bezpiecznie. Mieszkaliśmy w Zakopanem, co jakiś czas zmienialiśmy lokal. Krysia jeździła dużo na nartach, pływała, wyjeżdżała na wakacje – opowiada Andrzej B. Pokazuje zdjęcia uśmiechniętej córki w górach i nad morzem. Jednak poczucie zagrożenia towarzyszyło Krysi cały czas. Zawsze miała przy sobie numery telefonów ludzi i instytucji, do których mogła zwrócić się o pomoc.

 

Ojciec zadbał o wykształcenie Krysi. Nie mogła chodzić do szkoły, uczył ją więc sam albo opłacał korepetycje. Kolejne lata zaliczała w szkołach zdając partie materiału. Na świadectwie ukończenia I klasy gimnazjum w Otwocku Krysia ma siedem ocen celujących i trzy bardzo dobre. – Córka uwielbia historię, z której przerobiła materiał z I roku studiów – mówi z dumą ojciec.

 

Od sądu do sądu

 

Marzena B. zabiegała cały czas w polskich sądach o odebranie byłemu mężowi władzy rodzicielskiej nad córką. Do jej wniosku przychylił się w 1997 roku sąd rejonowy, a potem wojewódzki. Ale ich orzeczenia uchylił Sąd Najwyższy, który stwierdził, że oba sądy nie próbowały zbadać motywów ucieczki córki do ojca na lotnisku i nie przesłuchały jej. Nie sprawdziły też, czy list, jaki Krysia wysyłała do sądu żaląc się na zły los w Kanadzie (“Ciągle modliłam się, aby Tatuś mnie znalazł”) powstał pod presją ojca, czy może wyrażał “spontaniczne uczucia dziecka”. Jednak gdy sprawa wróciła do sądu rejonowego i okręgowego, oba znów orzekły odebranie Andrzejowi B. władzy rodzicielskiej. 13 lipca 2000 roku orzeczenie się uprawomocniło.

 

Sady I i II instancji zarzuciły Andrzejowi B., że unikał pojawienia się w sądzie z Krysią, nie dopuścił do jej wysłuchania przez sędziów i wyznaczonych przez nich ekspertów.

 

– Pojawienie się w sądzie było niebezpieczne. Prawie cały czas obowiazywało postanowienie o przymusowym wydaniu Krysi matce. Ponadto przez pewien czas ścigano nas listami gończymi, a Kanada domagała się mojej ekstradycji i prowadzono przeciwko mnie postępowanie karne. Zdarzyło się też, że choć wstrzymano przymusowe wydanie Krysi, to nie mogłem iść do sędziego rodzinnego, bo przed gmachem sądu czekał mój były teść z policją – tłumaczy Andrzej B.

 

Ojciec wysyłał jednak sędziom opinie psychologów i eksperta od sekt, którzy rozmawiali z Krysią. Wykazywały one, że dziewczynka bardzo źle wspomina matkę. Relacjonowały też jej drastyczne opowieści o zachowaniach matki i kontaktach z jedną z sekt. Sąd nie wziął pod uwagę tych opinii.

 

Ścigać ponad wszystko

 

Sąd rodzinny ciągle zamierzał wyegzekwować wysłanie Krysi do Kanady. “Pogarsza to faktyczną sytuację małoletniej, potęguje jej poczucie skrajnej opresji i narusza podstawowe prawa” – bezskutecznie alarmował w sierpniu 2000 roku rzecznik praw obywatelskich prof. Andrzej Zoll. “Jaki jest sens ścigania dziecka, by przekazać je matce po kilku latach pobytu z ojcem i silnego związania z nim?” – pytał również rzecznik praw dziecka Paweł Jaros. Psycholog z jego biura badał dziewczynkę, dzięki czemu w sierpniu 2002 roku powstała opinia szczegółowo opisująca stan psychiczny i osobowość Krysi. “Dziecko powinno mieć zagwarantowaną możliwość przebywania pod opieką ojca, w Polsce. Kontakt z matką może stanowić dla dziecka wtórny uraz, dlatego nie powinien następować wbrew woli czy obawom dziecka” – napisano.

 

Sądy rodzinne mają prawo w imię dobra dziecka, zmieniać nawet prawomocne orzeczenia. – Nie mogłam kierować się jednostkową opinią psychologa wykonaną w warunkach ukrywania dziecka. Musiałam Krysię osobiście zobaczyć i zbadać, czy dobro dziecka nie jest zagrożone – mówi sędzia Sądu Rodzinnego w Warszawie Beata Ładak. Sprawą Krysi zajmuje się od 2001 roku, wcześniejszych decyzji sądu nie chce komentować. Negatywnie jednak ocenia postępowanie Andrzeja B. – Gdyby ją naprawdę kochał, to pozwoliłby na wyjazd do matki i przed sądem kanadyjskim dochodził swoich praw. A tak zmarnował dziecku życie i winien odpowiadać przed prokuratorem – mówi Ładak.

 

Sąd karny 17 czerwca 2003 umorzył jednak sprawę o porwanie. – W sprawie Krysi B. wymiar sprawiedliwości pokazał się z jak najgorzej strony – komentuje prof. Andrzej Stelmachowski, prawnik i prezes “Wspólnoty Polskiej”, który poznał problem na prośbę Andrzeja B. – Sądy orzekały zazwyczaj stronniczo nie słuchając zaleceń Sądu Najwyższego. Ulegały ingerencjom Ministerstwa Sprawiedliwości i ambasady kanadyjskiej.

 

– Mamy tu do czynienia z bezdusznością prawniczą, formalistycznym i przedmiotowym traktowaniem dziewczynki – ocenia z kolei Paweł Jaros.

 

A zdesperowany ojciec szuka sprawiedliwości w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Zarzuca polskiemu wymiarowi sprawiedliwości m.in. złamanie prawa do bezstronności i sprawiedliwego sądu, nieposzanowanie życia prywatnego i rodzinnego, zagrożenie dobra dziecka i bezprawne pozbawienie wolności. – Wiosną tego roku siedmiu sędziów ze Strasburga dopuściło skargę do rozpoznania. Czekamy na wyznaczenie rozprawy – mówią pełnomocnicy Andrzeja B., krakowscy adwokaci Piotr Sołhaj i Krzysztof Tor.

 

Dwie strony portretu

 

– Lata ukrywania i izolowania dziecka sprawiły, że Krysia jest jak zaszczute zwierzę, rozchwiana emocjonalnie, z objawami zaburzeń osobowości – ocenia sędzia rodzinny Beata Ładak. Inne opinie mają ludzie spoza wymiaru sprawiedliwości. – Na mnie Krysia w ogóle nie robi wrażenia dziecka zaszczutego – mówi Grażyna Rdzanek-Piwowar z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. – To rewelacyjna dziewczyna, inteligentna, świetnie wychowana.

 

– Krysia jest mądrą dziewczynką i bardzo wartościowym człowiekiem. Wielu rodziców chciałoby mieć taką córkę – twierdzi Paweł Jaros, rzecznik praw dziecka. Przypuszcza jednak, że będzie jej zapewne potrzebna pomoc psychologa.

 

We wrześniu sąd rodzinny ma zdecydować, czy należy zmienić postanowienie o wydaniu dziecka matce. Sąd wszczął też postępowanie o zawieszenie władzy rodzicielskiej Marzeny B. Ta rozprawa wyznaczona jest na 10 grudnia. Na razie sąd umieścił Krysię w Pogotowiu Opiekuńczym, z zakazem kontaktu z rodziną. – Chcę, aby spokojnie, bez nacisków z zewnątrz zastanowiła się nad swoim życiem. Poddawana jest też badaniom psychologów – informuje sędzia Ładak.

 

– Chcą izolować Krysię, aby ją “przerobić” i wysłać do Kanady – uważa ojciec.

 

Sędzia Ładak zapewnia: – Żadne kroki nie będą podejmowane bez wysłuchania racji Krysi. –

 

Categories: